Nasza rocznica:)

15 grudnia 2012

Indyk "indyjski", czyli humor w krótkich spodenkach:-)))

Kolejne Roraty za nami. Dzieci w miarę systematycznie , a co ważne bardzo chętnie chodzą na te Msze roratnie.
Każdego dnia jest inny Święty lub błogosławiony omawiany podczas kazania. Dzisiaj była Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty.

Rozmowa księdza z dziećmi...

Ks: Gdzie Matka Teresa przebywała?

Dzieci: W Indiach!!!

Ks. A jak się nazywaja ludzie , którzy mieszkają w Indiach?

Dz.: Indianie!!!

Ks.: A nie! Indyjczycy! (???)
       A jak się nazywają zwierzęta w Indiach???

Moja Hania wyrywa się do odpowiedzi : INDYKI !!!




                          

30 listopada 2012

Piekne opowiadanie...

Umarłe dziecko

Żałoba gościła w domu, żałoba panowała w sercach. Umarło najmłodsze dziecko, czteroletni , jedyny syn, nadzieja i radość rodziców. Mieli wprawdzie dwie córki, obie były dobre i kochane dziewczynki, ale utracone dziecko jest zawsze najukochańsze. Los ciężko ich doświadczył. Ojciec był głęboko zrozpaczony, ale matkę zmiażdżył wielki ból. Dni i noce siedziała nad chorym dzieckiem, pielęgnowała je i tuliła. Czuła w nim cząstkę siebie. Nie mogła tego pojąć, że dziecko umarło, że włożą je do trumny i pochowają w grobie. Bóg nie mógł jej zabrać dziecka - myślała - a skoro się tak jednak stało i miała już tę pewność, powiedziała w swym bezmiernym bólu: "To pewnie Bóg o tym nie wiedział. Ma on tu na ziemi służbę pozbawioną serca, która robi to, co jej się podoba i nie słyszy modlitw matki!"

W bólu wyrzekła się Boga i wówczas ogarnęły ją ponure myśli. Myśli o wiecznej śmierci, o tym, że człowiek stanie się prochem w ziemi i że tak się wszystko skończy. Gdy tak rozmyślała, nie miała się na czym oprzeć i pogrążała się w nicość i w zwątpienie bez dna.

W najcięższych chwilach nie mogła już płakać. Nie myślała o swych córeczkach, które pozostały. Łzy męża spadały na jej czoło, ale nie podnosiła ku niemu oczu. Myśli jej były przy zmarłym dziecku. Żyła wywołaniem każdego wspomnienia o nim, każdego z jego niewinnych, dziecięcych słów.

Nadszedł dzień pogrzebu. Matka parę poprzednich nocy spędziła bezsennie, o świcie zmogło ją zmęczenie i zasnęła na krótko. Przez ten czas wyniesiono trumnę do sąsiedniego pokoju i zabito ją gwoździami, aby matka nie słyszała uderzeń młotka.

Obudziwszy się wstała, a mąż powiedział do niej ze łzami:

- Zamknęliśmy trumnę, tak musiało się stać.

- Gdy Bóg jest dla mnie okrutny, jakże mogą ludzie być lepsi! - zawołała szlochając i płacząc.

Zaniesiono trumnę do grobu. Niepocieszona matka siedziała obok swych córeczek, patrzyła na nie, nie widząc ich. Jej myśli odbiegały od domu, oddała się bólowi. Tak minął dzień pogrzebu i wiele innych dni minęło w tym samym jednostajnym, ciężkim bólu. Patrzyli na nią domownicy wilgotnymi oczami i smutnym wzrokiem. Nie słuchała ich pocieszeń - i cóż mogli powiedzieć, sami byli zbyt ciężko zmartwieni.

Zdawało się, że sen opuścił ją zupełnie, a sen byłby jej najlepszym przyjacielem, przywróciłby spokój duszy. Zmuszali ją, aby kładła się do łóżka, a ona, położywszy się, udawała, że śpi. Pewnej nocy mąż, słysząc jej oddech, pewien, że od- nalazła spokój i ulgę, złożył ręce w modlitwie i wkrótce zasnął zdrowym i mocnym snem. Matka podniosła się , narzuciła na siebie suknię i cicho wymknęła się z domu. Poszła tam, gdzie całe dni i noce podążały jej myśli - do grobu, w którym leżało jej dziecko. Nikt jej nie widział i ona nie widziała nikogo.

Matka weszła na cmentarz, podeszła do małej mogiłki, która była jednym wielkim bukietem pachnących kwiatów. Usiadła i pochyliła głowę, jak gdyby poprzez gęstą warstwę ziemi mogła zobaczyć swego chłopczyka. Nie mogła zapomnieć kochanego wyrazu jego oczu, nawet wtedy, gdy był już chory. Jakże wymowne było jego spojrzenie, kiedy się nad nim pochylała i ujmowała jego delikatną rączkę, której sam nie mógł już podnieść. Tak, jak siedziała nad jego łóżkiem, czuwała teraz nad jego grobem, ale tutaj łzy mogły swobodnie płynąć i spadać na grób.

- Chcesz pójść za swoim dzieckiem? - powiedział jakiś głos tuż obok niej. Dźwięczał tak jasno, tak głęboko, że przeniknął do jej serca. Spojrzała: obok niej stał jakiś człowiek, owinięty w obszerny, żałobny płaszcz, którego kaptur przykrywał mu głowę. Jego twarz była surowa, ale wzbudzała zaufanie a oczy promieniały, jak gdyby był młodym człowiekiem.

- Za moim dzieckiem - w jej oczach była prośba pełna rozpaczy.

- Czy odważysz się pójść za mną? - spytała postać - Jestem Śmierć. Skinęła głową. I nagle zdawało się, że wszystkie gwiazdy płoną takim blaskiem, jak księżyc w pełni; zobaczyła cały przepych barw w kwiatach na grobie. Powłoka ziemi zapadała się łagodnie a postać rozpostarła nad nią swój czarny płaszcz! Pogrążała się w ziemi a cmentarz rozpościerał się nad jej głową jak dach. Nastała noc, noc śmierci.

Rąbek płaszcza uchylił się i oto matka stała w potężnej hali. Panował półmrok. Nagle zobaczyła przed sobą swoje dziecko i w tejże chwili przytulała je do swego serca, a ono uśmiechało się do niej i było piękniejsze niż dawniej. Wydała okrzyk, ale nie usłyszano go, gdyż wokół niej rozbrzmiewała cudowna muzyka. Nigdy jeszcze nie słyszała tak błogich tonów, wydobywały się one spoza ciężkiej i czarnej jak noc zasłony, która oddzielała halę od wielkiego kraju wieczności.

- Moja droga, miła mamo! - usłyszała głos swego kochanego dziecka, a potem w nieskończonej błogości poczuła jeden pocałunek za drugim.

- Na ziemi nie jest tak pięknie! Widzisz mamo, czy widzisz to wszystko? Oto szczęście!

Ale matka nie widziała nic, co dziecko pokazywało, nic oprócz czarnej nocy. Patrzyła ziemskimi oczami, nie tak jak dziecko, które Bóg do siebie prowadził. Słyszała dźwięki, tony, ale nie słyszała słów, w które pragnęła wierzyć.

- Teraz mogę fruwać, mamo - powiedziało dziecko - pofrunąć ze wszystkimi radosnymi dziećmi tam, do Boga. Chciałbym tak bardzo frunąć, ale kiedy ty płaczesz, jak teraz, nie mogę cię porzucić, a chciałbym tak bardzo! Czyż nie mogę pójść z nimi? Przyjdziesz przecież do mnie wkrótce, moja miła mamo!

- Ach, zostań - powiedziała - tylko przez chwilę. Jeden jedyny raz chcę na ciebie spojrzeć, pocałować cię i utulić w moich ramionach! - Całowała je i tuliła. Wtem z góry zabrzmiało jej imię, głos ten był bardzo żałosny. Cóż to mogło być?

- Czy słyszysz? - powiedziało dziecko - To ojciec cię woła! I znowu po chwili rozległy się głębokie westchnienia, jak gdyby płaczących dzieci.

- To moje siostry! - rzekło dziecko - Mamo, chyba o nich nie zapomniałaś? Wtedy wspomniała o tych, których zostawiła i ogarnął ją lęk. Ich wołanie i westchnienia rozbrzmiewały jeszcze w górze, prawie o nich zapomniała dla umarłego dziecka.

- Mamo, teraz biją dzwony Królestwa Niebieskiego! - powiedziało dziecko.

- Mamo, teraz wschodzi słońce!

Spłynęło na nią olśniewające światło, dziecko zniknęło, a ona wzniosła się w górę. Zrobiło się zimno, podniosła głowę i spostrzegła, że leży na grobie swego dziecka. Bóg zesłał jej sen i we śnie stał się podporą jej stóp, światłem jej rozumu.

Uklękła i modliła się:

- Przebacz mi Panie Boże, że chciałam zatrzymać wieczną duszę w jej locie i że pragnęłam zapomnieć o obowiązkach, którymi mnie tu na ziemi obarczyłeś względem żywych!

Gdy wymówiła te słowa, poczuła ulgę w sercu. Wzeszło słońce, nad jej głową zaśpiewał ptaszek, dzwony kościelne dzwoniły na mszę poranną. Dokoła niej panował nastrój tak uroczysty, jak w jej sercu. Poznała swego Boga, przypomniała sobie swoje obowiązki i pełna tęsknoty pośpieszyła do domu. Pochyliła się nad mężem i serdecznym pocałunkiem obudziła go. Mówili do siebie słowa serdeczne i szczere. Była silna i łagodna, tak jak tylko żona potrafi być, stała się źródłem pociechy:

- Wola Boga jest zawsze najlepsza!

A mąż spytał:

- Skąd zaczerpnęłaś nagle tyle sił i tak pocieszające myśli? Ona zaś pocałowała męża i dzieci i powiedziała:

- Mam je od Boga za pośrednictwem naszego zmarłego dziecka.


Hans Christian Andersen



23 października 2012

Trochę refleksji ...

Wczorajszego wieczoru obejrzałam program "Tomasz Lis na żywo" .Nie poświęciłabym mu swojej uwagi, gdyby nie temat,  jaki został tam poruszony. Myślę ,że jest to zbyt ważny problem dzisiejszych czasów, zeby przejść nad tym obojętnie.

Ostatnio nasi posłowie głosowali  za tym czy chore dzieci będące w łonach matek mają prawo do życia , czy dla "ich dobra" lepiej je zlikwidować. Ważył się też los dzieci poczętych w wyniku czynu zabronionego oraz dzieci , które rzekomo zagrażają życiu i zdrowiu swoich mam. . Dlatego też, była to dobra okazja  aby podjąć ten, jakże kontrowersyjny temat w tym programie.

Pan Lis zaprosił do studia m.in. trzy osoby rodzaju żeńskiego (celowo tu nie używam słowa "kobiet", bo postawa jaka reprezentuje te panie, zaprzecza ichj kobiecości) ,które usiłowały przekonać słuchaczy i swoich przeciwników do "tylko słusznej racji". Tak więc były to, posłanka Senyszyn, wicemarszałek Wanda Nowicka i jeszcze jedna "kobieta" , której nazwisko nie utkwiło mi w pamięci.
Dla kontry, zostali zaproszeni Pani poseł Beata Kempa,Pan poseł Żalek i mama dziecka , które urodziło się z zespołem Downa.

Kto może polecam obejrzeć Program Tomasza Lisa jest dostępny w internecie. Nie jestem wielbicielką tego programu, jednak wart jest posłuchania ,dla poruszonego tam tematu.'

Ja powiem w skrócie jeszcze od siebie  to, co mi się nasuwało na myśl  podczas słuchania tej dyskusji ...

W przypadku tych trzech "kobiet" (Senyszyn, Nowicka i ta pani, której nazwiska nie pamiętam), wykształcenie wybitnie nie idzie tu w parze z mądrością życiową . Widoczny był tu brak rzeczowych argumentów  w powtarzanych jak mantra bezsensownych stwierdzeniach, wyuczonych niczym regułki, bez próby zrozumienia tego, czym jest życie ludzkie, jaką jest wartością. Dyskusję swoją opierały tylko i wyłacznie na swojej subiektywnej ocenie.

"Dyskutantki" okazały całkowitą ignorancję z dziedziny biologii, a konkretnie rozwoju człowieka ,uparcie twierdząc,że płód to nie dziecko.Ech szkoda gadać. Podejrzewam,że gdyby nawet do tej rozmowy włączył się lekarz z tytułem profesora ,który by udowodnił im,że od samego początku mamy do czynienia z człowiekiem, istotą ludzką, ich ciasne umysły nie byłyby tego w stanie zrozumieć.

Ja, kiedy słucham takich dyskusji, a sczególnie z udziałem w/w posłanek (mam na myśli panią Senyszyn i Nowicką ), nie umiem się powstrzymać przed dosadną oceną ich postępowania. Głupota bije na odległość i aż się dziwię,że mają one tak duze poparcie wśród wyborców .

Jak miód na serce , w tej rozmowie były argumenty Pani Poseł Beaty Kempy  i  słowa, świadectwo zaproszonej mamy dziecka z zespołem Downa. Pięknie mówiły o wartości każdego poczętego życia.
Nie pomijam również Pana Posła Żalka z PO, który głosował zgodnie ze swoim sumieniem, nie poddając się dyscyplinie partyjnej. Tu kieruję dla niego moje słowa uznania. On również stanał po stronie obrońców życia dzieci nienarodzonych.

Mam  nadzieję, pomimo wielkiej niechęci do Pań Senyszyn i Nowickiej, że kiedyś życie zweryfikuje ich poglądy i z zatwardziałych zwolenniczek zabijania dzieci, staną się ich obrońcami. Cuda się zdarzają.

21 października 2012

Grzyby, las i My

Mamy piękną jesien i oby jak najdłużej, choć dzisiejsze prognozy zapowiadają już zmianę pogodę. Niestety.

Niedzielny  ciepły dzień, wykorzystaliśmy na rodzinny spacer po lesie. My starzy, zapaleni grzybiarze,  podziwialiśmy to co oferuje runo leśne i  poszukiwaliśmy grzybów. Dzisiaj to wyglądało prawie tak jakby te grzyby poszukiwały nas. Co krok to grzyby , i to nie jeden a całe stado. Tylko brać kosę i kosić.
Jak wyjeżdżaliśmy z domu, to przezornie i tak na wszelki wypadek wzięliśmy małe wiaderko (mąż miał jeszcze przy sobie dwie reklamówki) , bo a nóż widelec będziemy mieć szczęście i trafimy na przypadkowego grzybka? A tu tylko postawiliśmy nogi  w lesie, w naszym stałym miejscu, patrzymy jest podgrzybek, za chwilę drugi...piąty ...dziesiąty. Wiadrko zapełniliśmy w pół godziny. Kolejna godzina obfitowała zapełnieniem podgrzybkami reklamówki .
Dzieciaki, a pojachała z nami "tylko" czwórka dzieci złapały bakcyla na poszukiwanie grzybów, co raz to krzyczały "tato chodź tu, mam grzyba! o następny! o jest ! o jacie jaki wielki !!!" Mimo ,że zmęczone z radością wędrowały z nami przez las w poszukiwaniu mateiału na uszka wigilijne i sosik.
Ja z Maksem w nosidełku   też czynnie uczestniczyłam w zbieraniu grzybów.
Jest radość, jest satysfakcja.
Kiedy wchodziliśmy do lasu , w naszych głowach pobrzmiewały słowa piosenki, która powinna zostać hymnem grzybiarzy "Kiedyś Cię znajdę" Reni Jusis" ;-)
Ile razy myślę o grzybach, tyle razu śpiewa mi się ta piosenka ;-D.

"Ile jeszcze mogę znieść
Niepewność obezwładnia mnie
Czekam licząc każdy dzień
W nadziei, że pojawisz się
Byłam kiedyś już o krok
Wyraźnie wyczuwałam Go
Trafiłam jednak na Twój cień
Mimo tego ciągle wiem

Kiedyś Cię znajdę...znajdę Cię
W końcu znajdę
Jestem coraz bliżej wiem...

Ile jeszcze mogę znieść
Cierpliwość kiedyś kończy się
Ostrożnie stawiam każdy krok
Tak łatwo jest popełnić błąd
Czasem w stresie boję się
Że nagle mogę minąć Cię
Jak rozpoznać że to Ty
Będę szukać Cię z całych sił...

Kiedyś Cię znajdę...znajdę Cię
W końcu znajdę
 Jestem coraz bliżej wiem..."

                                                                                         W połowie zbiorów
                                                                                             Szaleństwo z liśćmi

 
Uroki Jesieni

  
Nasze zbiory :D





6 października 2012

Być rodzicem

Dzisiaj trochę refleksji nad sensem "posiadania" dzieci. Posiadania?Moze  raczej dawania życia dzieciom.
Dzieci się ma, ale nie dla siebie, są nam dane w darze,   tylko chwilowo i przejściowo. Przychodzą na świat nie dla nas. My rodzice mamy za zadanie ukształtowac i nadac im jakąś formę.Najlepszą jaką potrafimy.
Pewnie nieraz usłyszało się od własnego dziecka w chwili jakiejś złości ,kłótni " po co mnie urodziłaś, wolałbym/wolałabym aby mnie nie było".
Sama stanęłam kiedyś przed takim pytaniem ze strony syna . Tłumaczyłam mu, że po to,żeby mógł żyć dla innych, bo ja z tego tytułu nie mam zbyt wiele korzyści ,oprócz miłości, która mogą sama zaoferować i ewentualnie otrzymac od niego. Dzieci jeśli się ma to wiąże się to bardziej z obowiązkami, z rezygnacją z częsci siebie. Trudno mówić o przyjemności, kiedy  trzeba po kilka razy w nocy wstwać, a jak tych dzieci jest więcej, to można sobie wyobrazić ile tych nocy było, jest i będzie? Kiedy trzeba się solidnie nagimnastykowac,żeby dzieciom zapewnić byt, żeby miały szczęśliwe dzieciństwo? Czy na to wszystko człowiek by się zdecydował, gdyby nie wartość najwyższa , jaką jest miłość do dziecka , ta bezinteresowna? Przecież to wszystko, ten wkład w trud wychowania, daje jedynie gwarancję tego,że dzieci  o nas kiedyś nie zapomną,że oddadzą tą miłość, którą otrzymały. Oddadzą nie tylko nam, ale swoim przyszłym
rodzinom ,które założą. Ta miłość to jest chyba najważniejsza inwestycja, która powinna zaprocentować w przyszłości. Nie pieniądze, nie markowe ciuchy,są najważniejsze , ale właśnie to poczucie bycia kochanym i akceptowanym.

Każde dziecko jest Błogosławieństwem, dla rodziców, dla rodzeństwa. Kiedy przyjmuje się je z radością, mimo trudności życiowych, to to dzieciątko ma gwarancję szczęścia i miłości.
Patrząc na to od tej strony, to ja nigdy nie byłabym  w stanie powiedzieć,że więcej dzieci nie chcę, bo każde ewentualne dziecko ,które miałoby się u nas pojawić, od początku byłoby niezaakceptowane. Mówiąc "nie" mojemu przyszłemu dziecku, mówiłabym "nie chcę Cię". Nigdy tak naprawdę nie mamy gwrancji,że to dzieciątko się nie pojawi, więc ja zawsze mówię, jeśli się u nas zjawisz ,będziesz chciane i kochanę. Ja Ciebie chcę. Jeśli tylko taka będzie Wola Boża .

Czy można też odmówić dzieciom radości z posiadania rodzeństwa? Kiedy słyszy się takie słowa:
" Mamusiu dziękuję Ci,że urodziłaś Maksia, czy Mikołaja,on jest taki kochany, tak bardzo go kocham " -czy nie warto ???

Damian, Szymek , Hania , Franuś, Antoś [*], Tymuś, Mikołaj , Maksiu  ...

Dziękuję za nich każdego dnia. Za tych co są z nami i za to dzieciątko, które było tak krótko z nami.

                         



13 września 2012

(Nie)książkowe dziecko

Maksiu taki malutki a tyyyle już potrafi. Każdego dnia zaskakuje nas coraz to nowymi umiejętnościami.
Za dwa tygodnie skończy 7 miesięcy i potrafi już naprawdę sporo.
Wędruje w łóżeczku trzymając się barierki, raczkuje po całym pokoju, siedzi a co za tym idzie zaczyna coraz więcej sam się bawić.
Mamusia, dzięki temu, może złapać trochę oddechu. Kiedy jest wyspany, najedzony to dziecka nie ma. Tylko zerkać trzeba , czy czasem już na taras nie wyraczkował.

Zęby równie szybko mu wychodzą. Ma już cztery kasowniki. Na mijanego. Jedyneczki na dole pieknie książkowo wyrosły , za to góra świeci dwójkami i jakaś taka nie po kolei jest. W książkach można wyczytać,że to raczej jedynki pierwsze powinny wyjść, ale nie, Maks musi być oryginalny, i zaczał od dwójek.

Pierwsze miesiące , to najtrudniejszy chyba okres u dziecka, oczywiście u tych dzieci, które mało śpią, a Maks się do tych dzieci niestety zalicza. Dla mnie, jest to do czasu, dopóki  maluszek nie zacznie siedzieć. Dzięki Bogu Maks ma te wszystkie etapy w przyspieszonym tempie.

Kochany jest. Kochane są wszystkie nasze małe skarby. I te już duuże i te średnie i te całkiem małe.


Taaaaaaki mam piękny uśmiech.






12 września 2012

Optymistycznie i Radośnie

                                                                                    
                                                                        
                   
Dzisiaj krótko, ale te słowa,  w tym jednym zdaniu, mówią wszystko


"Swoja radość można znaleźć
w radości innych,
 to właśnie jest tajemnica szczęścia."

Georges Bernanos


I może jeszcze te dwa cytaty...

"Radość jest jak kamień,
który wrzucony do wody
 zatacza coraz większe kręgi."
Adalbert Balling 

"Uśmiech to bodaj najkrótsza droga
 do drugiego człowieka. "
Henry Saka  


 Niech radość i szczęście zagości na stałe w każdym z nas


  

9 sierpnia 2012

Dzień za dniem

Bardzo mi się nie chciało ostatnio pisać. Maksiu tak sobą absorbuje,że nawet nie myślałam o tym a i jakoś nie było potrzeby. Czy teraz jest? W sumie to nie wiem, po co i dlaczego? Czasami wydaje mi się, że to nie ma sensu innym razem, że może warto jeszcze pociągnąć. Brak pomysłów i  brak chęci jak się zbiorą razem do kupy do wychodzi z tego wielkie nic.

Ostatnie miesiące upływają pod znakiem Maksa. Do Maksa dostosowany jest cały rozkład dnia. Jednym słowem- Maks rządzi. Na razie. Przyjdzie czas,że będzie On musiał dostosować się do reszty rodziny.
Teraz łatwo nie jest, ale jakoś dajemy radę. Może nie ogarniam wszystkiego ,ale myślę ,że niedługo wszystko wróci do normy.

Mały ma obecnie niecałe 5  i pół miesiąca. Jest dla nas wielkim zaskoczeniem, to,że tak małe dziecko bierze się za raczkowanie, za siadanie i to całkiem samodzielnie. Nikt nie próbuje mu w tym pomagać, a jednak mały prze do przodu.
W wózku ciężko go utrzymać w pozycji leżącej, bo cały czas siada. Byłam pełna obaw czy zmieniać mu wózek na spacerowy, bo wydaje mi się ,że jeszcze jest na to za mały. Trochę dziwnie wygląda taki maluch . na którego jeszcze szelki wózkowe nie pasują , a już siedzi. Poza tym czy jego kręgosłup nie za bardzo obciążony? Ale skoro sam usiłuje pewne czynności wykonać ,to może jednak jest już na to gotowy.

Pierwszy ząbek też już mamy za sobą i z obawą czekam na kolejne. Jak na razie zaciskanie dziąseł (przez Maksa oczywiście) podczas karmienia, nie było takie straszne, choć trochę bolesne, i aż się boję co to będzie, jak będzie tak zaciskał dziąsła , na których wyrosną już zęby. Strach się bać.
Pomału przyzwyczajam go do butelki, w razie czego , jak zrobi się niebezpiecznie i moje piersi będą zagrożone pogryzieniem, czy wręcz odgryzieniem , radykalnie rezygnujemy z naturalnego karmienia. Butelka jest już w stanie gotowości.

Bliźniaki od kilku tygodni mają fazę na hodowlę motyli. Jednego już wyhodowany. Zaczęło się od ładnej gąsienicy. którą babcia przyniosła dzieciom . Dzieciaki, gąsieniczce przygotowały sloik, przyniosły koperek i wzorowo się nią opiekowały. Wymiana starego kopru na świeży, sprzątanie kupek ze słoika- te wszystkie czynności do nich należały. Ja, jeszcze koper byłabym w stanie wymienić, co do kupek powiedziałam stanowczo- nie. Macie swoje zwierzątko domowe, to prosze sobie po nim sprzątać.
No i dzieci miały małą lekcję biologii. Od gąsieniczki, przez kokon doczekały się pięknego motyla .
Paź Królowej - przepiękny był. ale na tym ich przygoda z motylkiem zakończona. Motyl jest już na wolności.

                                                   
                                         Maksik
  

A to nasze zwierzątko ;-)



17 lipca 2012

Mikołajkowe urodziny


                                                                         
I tak zleciały dwa lata życia Mikołajka.

Pogoda w niczym nie przypomina tamtego upalnego dnia, kiedy Mikuś postanowił przyjść do nas na świat. Dzisiaj jest chłodno, deszczowo  ale też i słońca niemało..
Dzień 17 lipca 2010 roku powitał maluszka niemiłosiernym upałem.
Mikusiowi nie spieszyło się. Miał urodzić się w dzień urodzin babci  10 lipca, a urodził się tydzień później. Zrobił za to niespodziankę  i prezencik mamusi

Czego chciałabym życzyć Mikołajowi? Aby był szczęśliwy, żeby podążał Bożymi ścieżkami i był dobrym człowiekiem.
Mikołajku wszystkiego co dla Ciebie najlepsze.
Kochamy Cię 




                                       
                       


30 czerwca 2012

Maks na "maxa"

Kolejny miesiąc za nami. Maks 5 dni temu skończył już 4 miesiące. Czas leci szybko, bardzo.
Myślałam ostatnio ,że najgorsze miesiące mamy za sobą, ale chyba jeszcze nie. Są upały, a w upalny dzień Maks jest wyjątkowo niespokojny. Mnie już dzisiaj ręka bolała od trzymania go. Nie dość,że byłam wyjątkowo zmęczona i śpiąca, to Maks marudził na "maxa".
Jeszcze dodatkowo chyba dziąsła go bolą,bo pięści mały pcha, czasami dwie naraz do dziuba i o dziwo prawie mu się mieszczą.
Dzisiaj miałam wybitnie zekręcony dzień. Nawet miesiące mi się pomyliły. Cały dzień żyłam w przeświadczeniu, że jutro jest Dzień Dziecka. I jak wspomniałam o tym mężowi, to tak cicho,żeby dzieci nie słyszały , bo by nie było jutro niespodzianki. Mina męża była nie do opisania ,a widok bezcenny  ;-)))Zdarzało mi się mylić dni tygodnia,ale miesiące to jeszcze nie. No ale kiedyś musi być ten pierwszy raz ;-)
Zaczęły się wakacje. Dzieciaki będą w komplecie w domu. Tylko przez pewien czas. Hania z Frankiem jadą po raz pierwszy na kolonię.Jestem pełna obaw,co do tego czy powinni w tym wieku jechać,ale mam nadzieję, że sobie doskonale poradzą.To tylko 10 dni...
Najstarszy syn zakończył naukę w gimnazjum. Na zakończeniu roku szkolnego otrzymał nagrodę pieniężną od dyrektora szkoły za bardzo dobre wyniki  z testów gimnazjalnych. Oprócz niego jeszcze siedmiu uczniów zostało nagrodzonych w szkole.Jestem z niego dumna.

                            Pyszne rączki mam... komu je dam ?

Kto idzie ze mną pływać???






20 czerwca 2012

Rok Później...

Dokładnie rok temu, w dniu moich urodzin dowiedzialam się,że będzie nas więcej.Może nie tyle dowiedziałam się, co raczej upewniłam. Wszystkie objawy wskazywały na to,że będzie nowe dzieciątko.
Wrócilismy ze Śląska i zaraz następnego dnia zrobiłam test...
Czy można otrzymać piękniejszy prezent na urodziny???
Może nie był zaplanowany, ale niespodzianki tym bardziej potrafią sprawić wiele radości.
Po pierwszym małym szoku, wielka radość, a potem dłuuuugo długo nie mogliśmy uwierzyć w to nasze malutkie szczęście, które już sobie tam cichutko rosło pod moim sercem.
Ono może nie było zaplanowane przez nas, ale na pewno było w planach tam na Górze...

 „W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie”. Z Listu do Efezjan


A dzisiaj???
Małe szczęście ma już prawie 4 miesiące.Teraz śpi sobie słodko, czasem mniej słodko płacze, ale jest bardzo bardzo przez nas wszystkich kochane...

Dziękuję Bogu za każdy dar życia...








15 czerwca 2012

Miało być tak spokojnie...

...a nie było. Chciałam urządzić sobie dzisiaj dzień totalnej laby. Dzień na książkę, odpoczynek i zadumę. I co z tego wyszło ? Nic. Nic to,że obiad gotowy, prasowanie odłożone na inny dzień. Maks miał swój dzień na płacz i marudzenie i nie przejmował się tym,że ja chciałam dzień spędzić po swojemu.
Nie umiem wytłumaczyć jego humorków w dniu dzisiejszym.  Miał co chciał, a nawet więcej i nic nie pomogło w uspokojeniu go.
Przebrany...płacze
Nakarmiony z piersi...płacze
Wyspany... płacze
Nawet Bebiko podane i...też płacze
Teraz śpi i co chwilę przez sen...płacze
Mąż za chwile wraca z Warszawy, to chociaż mu się  wygadam. Dwa dni poza domem . Niby niedługo, a jednak brakuje Go.Można przez telefon, ale to nie to samo.
Dzień się kończy...Jutro może będzie lepiej.

             Lubię tą piosenkę...
Tak musi być...





23 maja 2012

Maksiątko nasze ;-)))

Zbliża się trzecia miesięcznica Maksa. 25 maja maluszek skończy już 3 miesiące. Rośnie jak na świeżych drożdżach. Od trzech dni już wie do czego służą rączki. Wykorzystuje je na dwa różne sposoby. Pierwszy, to próba wepchnięcia  piąstki do buzi. Póki co, jeszcze mu się nie udało. Kończy się to na tym,że cmoka i doi własną łapkę. Drugi sposób- wie ,że rączka może bawić się grzechotką. Trąca i wprawia w ruch wiszącą zabawkę. Dzięki tym nowym nabytym umiejętnościom, w końcu moge na chwilę oderwć się od małego.
Maksiu nadal pije tylko mamusine mleczko. Butelki nie uznaje. Pod tym względem się uwstecznił, bo zaraz po urodzeniu potrafił pić i z jednego i z drugiego.Nauka picia z butelki( oczywiście maminego mleka) została rozpoczęta.Można by zapytać po co? A po to,żebym choć na godzinkę ,dwie mogła wyjść z domu.chociażby do Kościoła. Żeby moje myśli w Kościele skupiły się na Istocie Mszy , a nie na istocie pozostawionej w domu, która być może w tym momencie drze się w niebogłosy z głodu.
Wczoraj Maksiu jeszcze jednym nas zaskoczył i uszczęśliwił. Zaczął się w głos śmiać.
TO jest niesamowite i piękne zarazem- widzieć uśmiech i radość dziecka, a Maks bardzo dużo się uśmiecha. Wystarczy tylko spojrzeć na niego i usmiech na twarzy gotowy. Taki od ucha do ucha, z dziąsłami bezzębnymi na wierzchu. CUDOOO

A propos butelki. Dzisiaj kazałam Mikołajowi  znaleźć jego butelkę, którą jak zwykle gdzieś zapodział. Mikuś chodzi, szuka i co zrobił?...podniósł dywan w nadziei,że tam ją znajdzie.Stanął,  popatrzył  i mówi zdziwiony ...  " ee ma".No gdzie jak gdzie ,ale mi by do głowy  nie przyszło ,żeby tam szukać...;-)

                                         Maks...
                                             
                                        ...i część  ferajny 
                                         

                 



22 maja 2012

Potwory szkolne

Ostatnio zastanawiałam się, skąd u niektórych dzieci jest tak dużo agresji, czy też chęci upokarzania i ośmieszania kolegów. Czy to chęć zwrócenia na siebie uwagi? Czy wręcz odwrotnie, odwrócenie tej uwagi od siebie , aby samemu nie stać się ofiara klasową?
Dlaczego sprawia im przyjemność, robienie przykrości innym?
Nie potrafię zrozumiec takiego zachowania. Szkolna młodzież, to już nie są malutkie dzieci, które by nie rozumiały co jest dobre a co złe.
Gdzie w tym wszystkim są rodzice? Gdzies, kiedyś czegoś zabrakło ,coś zostało niedopowiedziane, skoro ich dziecko tak się zachowuje.
Może niektóre dzieci leczą w ten sposób swoje kompleksy, próbują się dowartościować. Sposób bynajmniej dziwny.
Tak na logike biorąc , większą sympatię powinno się zdobyć uśmiechem i miłym słowem czy gestem,niż złośliwością. Jednak wywołanie pewnej psychozy starchu, powoduje chyba,że wszyscy idą jak w dym za prowokatorem i organizatorem nagonki na ośmieszanego ucznia.Bo, a nóż widelec zwróci się cała akcja na kogoś innego.
Dzieci, z pozoru by się wydawało miłe, uczynne, uśmiechnięte, z dobrych domów,  nagle okazują się potworami w środowisku szkolnym dla innych dzieci.
Jak reagować, aby pomóc takiemu dziecku ,które nagle stało się kozłem ofiarnym .
Czy rozmowa bezpośrednia z  dzieckiem-agresorem coś da? czy tylko pogorszy sprawę?
Rozmowa z pedagogiem szkolnym? Chyba najlepsze rozwiązanie.
Pozostaje jednak obawa,że zwrócenie się o pomoc do specjalisty,może pogorszyć sprawę.I tym razem wychodzi na to,że nawt rodzic czuje sie zastraszony przez takie dziecko.Jest obawa i lęk, przed jeszcze większymi szykanami ,gdy się okaże ,że ofiara zaczęła mówić.
Jednak nie reagować, to zostawienie poszkodowanego dziecka samemu sobie. Pozostaje wierzyć, w dobrą wolę i kompetencje pedagoga szkolnego, w to,że jego interwencja odniesie sukces.

Moje dzieci , nie żebym je wychwalała,ale raczej nigdy nie przejawiały takiej nieuzasadnionej niechęci do drugiego dziecka. Co najwyżej złościły się i gniewały podczas jakiejś zabawy, gdy brakło porozumienia, ale nigdy nie spotkałam się z tym ,żeby któreś z premedytacją chciało tak z niczego zrobić drugiemu przykrość. Są bardzo pozytywnie nastawione do ludzi i złaknione towarzystwa rówieśników.

Brak dzisiaj czasu dla własnego dziecka, niemożność zareagownia w odpowiednim czasie na złe zachowanie, pewnie też i gdy komputerowe, plus nieodpwiednie bajki , to wszystko się nakłada na osobowość młodego człowieka.




21 maja 2012

Sakramenty

Ostatni miesiąc obfitował u nas w rodzinie w Sakramenty Święte. Zaczęło się od Damiana- bierzmowaniem, potem  chrzciny Maksa, a dzisiaj chrześniak męża, przyjmował po raz pierwszy Pana Jezusa do swojego serca.
Maksa Chrzest odbył się 6 maja.
Na katechezie przedchrzścielnej , Ksiądz proboszcz duży nacisk kładł na świadomy i mądry wybór rodziców chrzestnych, którzy mają swoim życiem dawać świadectwo wiary.Bo jeśli rodzice, gdzieś po drodze się pogubią, to są jeszcze chrzestni, którzy mają ich rolę w wychowaniu w wierze przejąć. Na wybór rodziców nie ma się wpływu, na chrzestnych ,tak. Myślę, a właściwie jestem pewna ,że nasz wybór był dobry.

Olu, Chrzestna Mamo,naszego Maksia, cieszymy się i jesteśmy dumni ,że zgodziłaś się zostać Mamą Chrzestną naszego synka i wierzę w to,że spełnisz się w 100% w tej roli.


Mały, dał piękny popis swoich możliwosci wokalnych. Prawie całą mszę był płacz. Wszystkie inne dzieci, a były w sumie 4 chrzty, słodko spały .No, ale przynajmniej On jeden "świadomie" uczestniczył w swoim pierwszym sakramencie . Potem małe przyjęcie w domu. Było bardzo miło , rodzinnie.

I jeszcze coś na wesoło ;-)))

Dzisiaj,po powrocie z przyjęcia komunijnego, liczę ile to mamy Sakramentów. Gdzieś przez chwilową amnezję umknął mi jeden Sakrament.
Pytam męża ile jest Sakramentów,bo zawsze byłam pewna ,ze siedem , a dzisiaj wychodzi mi, że sześć.
Wymieniam:
Chrzest, Komunia, Bierzmowanie, Małżeństwo, Kapłaństwo, Ostatnie Namaszczenie.
Mąż patrzy na mnie i śmieje się...
Mówi: no niby siedem...
Pytam , to jaki jest ten siódmy???
Mąż- Pokuta, ale w zasadzie małżeństwo i pokuta to to samo...

                    Maksiu w swojej szczytowej formie na mszy


Chwila wytchnienia w ramionach mamy;-)


W pełni szczęścia po powrocie do domu ;-)

Różne oblicza Maksa





 


16 maja 2012

Wędrówka na nowe

Pewnie jestem kolejną już osobą, która przeniosła się z Onetu, w tę część świata wirtualnego. Awaria czegoś tam w Onecie przymusiła mnie do przeprowadzki. Długo się ociągałam z podjęciem decyzji, ale niemożność napisania tam czegokolwiek, była lekko denerwująca,że nie wspomnę o dostaniu się na porządane stronki.
Troszkę się już tutaj rozgościłam, mam nadzieję,że też i szybko się zadomowię.